___________________________________________
-Wstawaj! - krzyknęła
Amelia, wskakując na moje łóżko. - Miałaś odproawdzić
mnie do szkoły.
Otwarłam
zaspane oczy próbując się zastanowić dlaczego mój
pokój wygląda inaczej i co robi w nim Amelia. Po krótkiej
chwili uświadomiłam sobie, że od niecałych dwudziestu czterech
godzin nie ma mnie w Polsce. Byłam w pięknym Madrycie i miałam
zostać jeszcze ponad miesiąc. Uśmiechnęłam się na samą myśl o
wczorajszym wieczorze i o tym, że na pewno nie było to ostatnie
spotkanie z przyjaciółmi Manueli.
-Wstawaj, śpiochu! -
powtórzyła siostra ściągając ze mnie kołdrę. - Chyba nie
chcesz żebym się spóźniła?
-Wstaję, wstaję. -
uśmiechnęłam się, po czym podniosłam się z łóżka.
Zrobiłam to zbyt gwałtownie, przez co rozbolała mnie głowa.
-Idź na dół,
zaraz do ciebie przyjdę. - powiedziałam siadając z powrotem na
łóżku.
Kiedy
po chwili ból mi przezedł, zabrałam się za ogarnięcie
swojego wyglądu. Wyciągnęłam z szafy czarne rurki, jasnobrązowy
sweter i udałam się do łazienki, żeby się umyć i zrobić coś z
włosami.
Amelka
przygotowała nam śniadanie w postaci płatków i mleka. A
myślałam, że jako starsza siostra będę ja zmuszona to zrobić...
Podczas jedzenia nie rozmawiałyśmy za dużo, ponieważ głową
byłam jeszcze w łóżku.
Ubrałam
buty na koturnie, chociaż nie wiedziałam czy będzie to dobry wybór
na taką pogodę. Chodniki były całkiem białe, ale chodziłam w
tych butach w o wiele gorszych warunkach, więc nie zastanawiając
się dłużej wyszłyśmy z domu. Zimne powietrze dobrze podziałało
na moje otępienie.
-Poznałaś
Alvaro? - spytała podekscytowana Amelia.
Rozbawił
mnie jej entuzjazm.
-Tak
poznałam. - odparłam.
-I co?
Fajny? - dopytywała.
-Baaaaardzo
fajny. - zrobiłam minę zakochanej fanki.
-Wiedziałam,
że ci się spodoba. - podniosła dumnie głowę.
Weszłyśmy
do pobliskiego sklepu, bo siostra chciała kupić sobie coś do
jedzenia na te kilka godzin w szkole.
-Tylko
nic nie mów po hiszpańśku. - nakazała mi. - Ja sama
wszystko kupię.
W
pierwszej chwili byłam zachwycona jej samodzielnością, jak to
starsza siostra, ale później dotarło do mnie, że po prostu
uważa mnie za totalnego nieudacznika jeśli chodzi o język
hiszpański. No cóż... to nie ja mieszkałam tu od kilku lat.
Szłyśmy
jakieś dwadzieścia minut, mijając jakieś blokowiska i ruchliwe
ulice, aż w końcu dotarłyśmy do wielkiego budynku, którym
była szkoła.
-To
tutaj. - oznajmiła Amelka.
-No to
powodzenia. - wyściskałam ją. - Wrócisz sama? Albo mam
próbować tu trafić?
-Przyjdę
sama. - odparła. - Paaa! - pomachała mi i pobiegła do grupki
dzieciaków w jej wieku.
Machając
siostrze, cofałam się w celu opuszczenia terenu szkoły, całkiem
zapominając, że jestem na chodniku, po którym spacerują
ludzie. Buty na koturnie plus
zaśnieżony chodnik plus zderzenie z osobą, która wybrała
się na poranne bieganie razy moja niezdarność – to nie mogło
się dobrze skończyć. Wylądowałam na chodniku, a osoba, na którą
wpadłam sympatycznie się zaśmiała i od razu pomogła mi wstać.
Chyba tylko w Polsce usłyszałabym kilka krótkich zdań o
własnej głupocie przeplatanych przekleństwami.
-Cześć Diana. - usłyszałam swoje imię.
-Ehm... cześć Alvaro. - odparłam zaskoczona, że Hiszpan w ogóle
zapamiętał moje imię. - Znów jesteś ofiarą mojej
niezdarności. - zaśmiałam się otrzepując spodnie i płaszcz ze
śniegu.
-To ty upadłaś, nie ja. - odparł.
-Tak, ale przeszkodziłam ci w bieganiu.
Machnął ręką.
-Co tu robisz tak wcześnie? - spytał.
-Siostra nalegała żebym zaprowadziła ją do szkoły.
-I wracasz do domu?
-No tak... nie będę się tu nigdzie kręcić, bo mogłabym się
zgubić. Nie pamiętam nawet za bardzo drogi, którą tu
przyszłyśmy. Blondynka w Madrycie... - podsumowałam.
-Mogę cię zaprowadzić. - wzruszył ramionami.
-Poradzę sobie... biegaj dalej. Już wystarczająco dużo czasu
straciłeś.
-Żaden problem. - znów machnął ręką. - I tak wracałem
już do domu. Coraz więcej ludzi się schodzi i bieganie robi się
niewygodne. Zresztą... widziałaś przed chwilą. - zaśmiał się.
-Przepraszam... - powiedziałam lekko zawstydzona. - Skoro to dla
ciebie żaden problem... to możesz mnie odprowadzić. Przynajmniej
będę czuła się pewniej.
Modliłam się żeby moje buty nie płatały mi więcej figli.
Wolałam się na początek nie afiszować za bardzo ze swoją
niezdarnością, zwłaszcza przy Alvaro, którego już zdążyłam
polubić.
-Jak sobie radzicie w lidze? - zagadnęłam, bo trochę męczyło
mnie nasze milczenie.
-Mamy trzecie miejsce i osiem punktów* straty do lidera.
-To słabo. - stwierdziłam.
-Nadrobimy! - powiedział tonem zwycięzcy. - Będziemy walczyć do
ostatniej kolejki.
-Mhm... ten wasz hiszpański temperament. - zaśmiałam się. -
Szkoda, że nie walczyliście od pierwszej! - powiedziałam tym samym
tonem, jakim on przed chwilą informował mnie o walce do końca.
-Bardzo śmieszne. - udał obrażonego.
Bez problemu rozpoznałam ulicę, na której tymczasowo
mieszkałam oraz właściwy dom.
-To ja będę już szedł. - powiedział.
-Poczekaj! - zatrzymałam go. - Muszę oddać ci przecież twoją
koszulę.
-A, rzeczywiście. - zaśmiał się. - Zapomniałbym.
Weszliśmy do domu, gdzie zastaliśmy tylko mamę, która po
przywitaniu się z Alvaro, uśmiechnęła się do mnie, myśląc
zapewne, że mam z nim jakieś poważniejsze plany. Nic z tego.
Alvaro był zbyt fajny, żeby robić z niego moją ofiarę.
Wbiegłam na górę i zabrałam koszulę, która przez
noc zdążyła wyschnąć, ale niestety była bardzo pognieciona.
-Żelazkiem potrafisz się posługiwać? - spytałam. - Albo
wyprasować?
Alvaro zrobił zmieszaną minę, która odpowiedziała mi na
moje pytania. Znalazłam w domu żelazko i wyprasowałam jego
własność.
-Nie zostaniesz dłużej? - spytałam oddając mu koszulę.
-Nie mogę. Mamusia przyjeżdża i muszę posprzątać mieszkanie. -
zrobił smutną minkę.
-Ach... więc to dla mamy chciałeś się tak wystroić! -
uśmiechnęłam się.
-To jej ulubiona... - zaśmiał się. - Jakbym jej powiedział, że
jest brudna to zrobiłaby mi wykład dlaczego jeszcze nie powinienem
mieszkać sam.
-Okej. To idź do mamusi. - uśmiechnęłam się.
Wyszłam za nim na zewnątrz, ubrana jedynie w sweterek. Pomachałam
Alvaro na pożegnanie po czym skierowałam się z powrotem do domu.
Jednak zanim się w nim znalazłam poczułam uderzenie śnieżki.
-To za obrażanie piłkarzy Realu Madryt, którzy cały czas są
nastawieni na obronienie mistrzostwa Hiszpanii.
Uśmiechnęłam się złośliwie, gołymi rękami zgarnęłam śnieg
spod moich stóp i również rzuciłam w Alvaro śnieżką.
-A to za sprowokowanie młodej Polki. - krzyknęłam. - Do
zobaczenia! - pomachałam mu i weszłam do domu.
-No, no... - tuż za drzwiami natknęłam się na mamę. - Nie
minęła jeszcze nawet doba...
-Proszę cię mamo. - spojrzałam na nią z politowaniem. -
Spotkaliśmy się przypadkowo.... - wywróciłam oczami,
wywołując jej śmiech.
Nie chciałyśmy się nudzić dlatego postanowiłyśmy się wybrać
na przedświąteczne zakupy. Udałyśmy się do jednego z madryckich
centrów handlowych. Kupiłyśmy prezenty dla wszystkich
członków rodziny, co zajęło nam ponad dwie godziny, oprócz
tego kupiłam sobie nową koszulkę i buty, które nadawały
się na tutejsze warunki, żebym więcej nie lądowała na chodniku.
Mama kupiła składniki potrzebne do upieczenia ciasteczek, gdyż
Amelia ponoć upominała się o to od dłuższego czasu. Po długich
zakupach zamówiłyśmy sobie kawę w kawiarence i powolnym
krokiem zaczęłyśmy się kierować do wyjścia.
W domu mama z Amelią, która w czasie naszej nieobecności
zdążyła wrócić ze szkoły wzięły się za pieczenie
ciasteczek, a ja dzielnie im towarzyszyłam, mimo że nie sprawiało
mi to takiej frajdy jak mojej młodszej siostrze, ale po jakimś
czasie jej entuzjazm udzielił się również mi. Po długiej
pracy miałyśmy dwie tace Mikołajów, bałwanów,
aniołków i innych świątecznych kształtów
udekorowanych czekoladą i lukrem. Kiedy zaczynałyśmy dekorować
ciastka z trzeciej tacy do domu wróciła Manuela z Jese.
-Diana... - zwróciła się do mnie, po głosie rozpoznałam,
że ma do mnie jakąś prośbę.
-Tak?
-Bo później wpadnie Nacho i wybieramy się na miasto. -
wyjaśniła, a mi na sam dźwięk imienia ''Nacho'' odechciało się
czegokolwiek. - Nie chcielibyśmy, żeby czuł się w naszym
towarzystwie jakoś nieswojo, a nie mogę poprosić Rosity, przed
chwilą pojechała do Getafe, bo została ciocią...
-Okej. - uległam. - Pójdę, ale jedna ''blond piękność'' –
zaznaczyłam palcami cudzysłów w powietrzu. - albo innych
sztuczny komplement i wracam do domu, jasne?
Manuela uśmiechnęła się.
-Wynagrodzę ci to!
Pobiegła z Jese na górę, a ja pomogłam siostrze udekorować
resztę ciasteczek. Na samą myśl, że mam spędzać wieczór
z Nacho, który prawdopodobnie potraktuje to jak podwójną
randkę, miałam ochotę wrócić do Polski i spędzać święta
z Aśką i Adrianem. Chociaż... nie. Wolałam randkę z Nacho.
Ciekawe, co jeszcze wyniknie z niezdarności Diany. ; )) Czekam na wspólny wypad na miasto. ; >
OdpowiedzUsuńTeż bym wolała randkę z Nacho. ; pp
_______________________________
Wellinger jest fajny, ale ja preferuję słodkiego Maćka Kota. ; ))
Pozdrawiam! ;*
Ja też, oczywiście wolę Maćka :) Nie dość, że przystojny, dobrze skacze to jeszcze jest kibicem Realu :) wspomniałam tu o Wellingerze, bo mnie pozytywnie zaskoczył i liczyłam, że w Zakopanem pokaże się z tej lepszej strony, ale się przeliczyłam, niestety...
UsuńJa mam swoją Schlieri-manie od kilku lat :D Sniezka za obraze Królewskich haha. Fajnie, że zaprzyjaźniła się z Alviem, no i randka z Nacho... bd sie dziać. Czekam na kolejną nocię ;d
OdpowiedzUsuńhttp://male-jest-wredne.blogspot.com ---> zapraszam na nowy rozdział ;d
Zapraszam na szóstkę na : we- must-learn-to-love.blogspot.com
OdpowiedzUsuń; >>