Rano zostałam brutalnie wyrwana ze snu, a specjalistką od takich
właśnie pobudek zawsze była moja młodsza siostra, Amelka. Również
tym razem to ona wtargnęła do mojego pokoju i wskoczywszy na moje
łóżko w dość niehumanitarny sposób oznajmiła mi,
że idziemy na spacer. Z Amelią nie ma co dyskutować, więc nie
miałam wyjścia. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał
godzinę dwunastą. Przynajmniej sobie pospałam.
Po zjedzeniu na śniadanie słodkich tostów, ciepło się
ubrałyśmy, bo w nocy znów posypało śniegiem i
skierowałyśmy się do wyjścia. Zamykając furtkę dostrzegłam
znajome już przeze mnie czarne audi, zatrzymujące się przed naszym
domem. Był to samochód Alvaro. Pierwsza myśl, która
wpadła mi do głowy: znów sobie coś pobrudził i nie potrafi
tego wybrać. Czym ja do jasnej cholery byłam? Jego osobistą
praczką?
-Cześć Alvaro! - krzyknęła Amelka kiedy Hiszpan wyszedł z
samochodu.
-Cześć, cześć... - odpowiedział szeroko się do niej
uśmiechając, po czym przeniósł wzrok na mnie i widząc moją
minę uśmiech trochę mu zbladł.
-Spokojnie – powiedział. - Chciałem tylko oddać Manueli płyty,
bo zawsze zapominam...
Odetchnęłam z ulgą.
-Manuela gdzieś wyparowała, ale możesz mi dać te płyty, potem
jej oddam.
Wyciągnął z samochodu dwa płaskie pudełeczka i podał mi je, a
Amelia w tym czasie znalazła sobie zabawę.
-Zobacz Diana! - krzyknęła i biorąc długi rozbieg przejechała
się na butach po śliskim chodniku. Być może byłam nadopiekuńcza,
ale od razu kazałam jej przestać. Nie wyglądało to bezpiecznie,
Amelia chwiała się i z trudem łapała równowagę, a kiedy
się zatrzymała, odetchnęłam z ulgą.
-A teraz wracaj do mnie, bo wybieramy się w tamtym kierunku –
wskazałam ręką w przeciwną stronę ulicy.
Amelia owszem posłuchała mnie, ale postanowiła wrócić do
mnie w taki sam sposób w jaki się ode mnie oddaliła.
-Co za nieposłuszne dziecko... - mruknęłam do Alvaro, który
tylko cicho się zaśmiał, ale chwilę później już nikomu
nie było do śmiechu. Wrzask Amelii sprawił, że zastygłam w
bezruchu i zdążyłam jedynie dostrzec jak upada i uderza głową o
chodnik.
-O cholera... - jęknęłam bliska łez. Strach sparaliżował moje
ciało.
Alvaro w mig znalazł się przy mojej młodszej siostrze. Był chyba
przyzwyczajony do takich wypadków, bo w przeciwieństwie do
mnie udało mu się zachować zimną krew.
Cała roztrzęsiona sterczałam przed salą na szpitalnym korytarzu.
W powietrzu unosił się charakterystyczny dla takich miejsc zapach,
co przytłaczało mnie jeszcze bardziej. Obok mnie stał Alvaro,
który dzielnie mnie wspierał, mimo że kazałam mu wracać do
domu. Wszystko we mnie drgało, dosłownie. Za drzwiami lekarze
badali moją siostrę, a ja zupełnie nieświadoma co też mogło jej
się stać, zaczęłam się przechadzać to w jedną, to w drugą
stronę po korytarzu.
-To moja wina... - powiedziałam, przechodząc obok Alvaro. - Miałam
jej pilnować... ja... - nie dokończyłam, bo mój głos
zaczął drżeć, tak jak całe moje ciało, a z oczu wypłynęły mi
łzy, które starałam się powstrzymywać przez ten cały
czas.
Alvaro chwycił mnie za ramiona zmuszając mnie tym samym do
zatrzymania się.
-To był wypadek – powiedział. - Równie dobrze mogła się
przewrócić będąc pod opieką twojej mamy.
-Ale.. ale...
Niespodziewanie Alvaro mocno mnie objął i wyszeptał do ucha, że
wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze... niby takie puste
słowa, ale dźwięczały echem w mojej głowie i jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki sprawiły iż opuściło mnie
poczucie winy i panika ustępując miejsca opanowaniu.
Odskoczyliśmy od siebie kiedy drzwi się otworzyły, ponownie
ogarnęła mnie panika, jednak zniknęła tak szybko jak się
pojawiła, kiedy zobaczyłam uśmiechniętego lekarza.
-Wszystko w porządku – powiedział. - Twoja siostra miała wstrząs
mózgu, musimy ją zatrzymać jeszcze kilka dni na obserwacji,
jednak nie wydaje mi się, aby jej stan miał się pogorszyć.
-Czy mogę do niej wejść? - spytałam nieśmiało.
-Proszę bardzo – odsunął się z przejścia. - Tylko nie
hałasujcie i nie męczcie jej zbytnio. Musi dużo odpoczywać –
wyjaśnił, po czym pożegnał nas szerokim uśmiechem.
Już chciałam wejść do sali, kiedy jeszcze raz zostałam
zatrzymana przez lekarza.
-Ach... jeszcze jedno! - powiedział. - Nie zdziw się jeśli siostra
nie pozna cię za pierwszym razem.
Spojrzałam na niego pytająco, a uczucie paniki znów do mnie
wróciło. O czym on mówił?
-Niepamięć pourazowa – wyjaśnił szybko. - To całkiem normalne
przy takich urazach, a zwłaszcza u dzieci w jej wieku.
Skinęłam głową i nie czekając dłużej wtargnęłam do sali.
Amelia leżała na jednym z łóżek rozglądając się nerwowo
po pomieszczeniu. Ładnie się ten nasz spacer skończył... Łzy
stanęły mi w oczach kiedy napotkałam jej przerażone spojrzenie.
-Co ja tu robię? - spytała po hiszpańsku. Świetnie! Zapomniała
jak się mówi po Polsku!
Moje ciało znów zaczęło drżeć ze strachu, ale Alvaro,
który to zauważył uspokoił mnie kładąc rękę na moim
ramieniu.
-Uderzyłaś się w głowę – odpowiedział za mnie.
Amelia podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na mnie z
grymasem bólu na twarzy.
-Długo tu będę, Diana? - spytała zmieniając język na polski.
Uf... Nie zapomniała.
-Kilka dni... - odparłam chwytając ją za rękę. - Lekarz
powiedział, że już wszystko w porządku, musisz dużo odpoczywać.
Nagle uświadomiłam sobie, że nie poinformowałam o niczym mamy,
ani chociaż Santiago, czy Manueli. Spojrzałam z przerażeniem na
Alvaro, który od razu domyślił się o co mi chodzi.
-Spokojnie – uśmiechnął się, rozbawiony moją paniką. -
Rozmawiałem z Manuelą, miała poinformować twoją mamę, na pewno
wkrótce się tu pojawią.
Co ja bym zrobiła gdyby jego nie było w pobliżu? Pewnie dalej
sterczałabym na chodniku czekając aż ktoś mi pomoże. Dlaczego
zawsze musiałam być taka niezaradna i zdana na pomoc innych?
Amelii powoli wracał dobry humor i nawet zaczęła żartować, że
przynajmniej będzie miała spokój na zajęciach z wychowania
fizycznego. Po godzinie czekania, w szpitalu zjawiła się mama. Z
początku trochę przerażona, ale widząc uśmiech na twarzy Amelki
uspokoiła się. Chciałam jej wytłumaczyć jak to wszystko się
stało, ale poczucie winy znów wzięło górę nad
zdrowym rozsądkiem i nie potrafiłam opanować drżenia głosu, więc
oczywiście wszystko powiedział za mnie Alvaro. Co on tu jeszcze
robił, do jasnej cholery? Było już po piętnastej, a że była
zima, za oknem zaczęło robić się ciemno.
-Alvaro... teraz sobie poradzę – powiedziałam. - Możesz już
jechać do domu.
-Myślę, że ty też powinnaś już jechać – wtrąciła moja mama
po polsku, błyskawicznie przerzucając się na hiszpański –
Mógłbyś się nią zająć – poprosiła Alvaro.
-Jasne – odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Wystarczająco mi już pomogłeś. Poradzę sobie.
-Nie wygłupiaj się, chodź – wstał z twardego krzesełka,
chwytając mnie za rękę.
Mimowolnie podniosłam tyłek i podążyłam za nim w kierunku
wyjścia z sali, machając siostrze na pożegnanie.
-Nie znam się na Madrycie, - powiedziałam kiedy siedzieliśmy już
w samochodzie Hiszpana – ale do mojego domu jedzie się chyba w
inną stronę.
-Kto powiedział, że jedziemy do twojego domu?
Westchnęłam ciężko.
-Co ty znowu wymyśliłeś? Nie mam ochoty... - marudziłam, ale
Alvaro nie słuchał moich protestów. W radiu leciała jakaś
hiszpańska piosenka, a on podrygiwał w jej rytmie, stukając rękami
w kierownicę kiedy zatrzymał się na przejściu na pieszych. Tak
swoją drogą... ciekawe co myśleli sobie kibice, kiedy piłkarze
ich ukochanego klubu zatrzymywali im się na przejściu?
-Jako kibic Realu Madryt musisz zobaczyć jeszcze jedno miejsce –
powiedział po chwili milczenia.
Jechaliśmy przez madryckie ulice, rozświetlone blaskiem ulicznych
latarni, neonów i lampek ze świątecznych ozdób, które
porozwieszane były na drzewach, domach i wystawach przeróżnych
sklepów. Świąteczna atmosfera jeszcze unosiła się w
powietrzu, wprawiając mnie w odrobinę lepszy nastrój.
Minęliśmy stadion, który wydał mi się jeszcze piękniejszy
niż wcześniej. Niestety okolic poza stadionem już nie kojarzyłam,
ale bardziej zdziwiło mnie to, że kojarzyłam wszystko wcześniej.
Jechaliśmy jeszcze dziesięć minut kiedy Alvaro kazał mi się
rozejrzeć. Właśnie przejeżdżaliśmy przez rondo, które
wyglądało jak wielki plac. Wokół były eleganckie,
oświetlone budynki, miałam wrażenie iż znalazłam się na jakimś
zamkowym dziedzińcu. Na samym środku stała fontanna, z białym
posągiem jakiejś bogini.
-Jak tu ładnie! - wierciłam się na siedzeniu pasażera rozglądając
się jak mała dziewczynka wokół placu, który
roztaczał emanował magicznością.
-Plaza de Cibeles – wyjaśnił mi Alvaro. - Tutaj świętujemy
swoje sukcesy wraz z kibicami – dodał z dumnie uniesioną głową.
-W tym sezonie nie będzie co świętować? - zaśmiałam się.
Alvaro zrobił obrażoną minę patrząc na mnie z pogardą w oczach.
-Jako kibic powinnaś wierzyć w to, że uda nam się to odrobić!
Przewróciłam teatralnie oczami.
-Poza tym – kontynuował Alvaro – ciągle gramy o Puchar Króla
i Ligę Mistrzów, więc nie martw się o to, że nie będziemy
mieli czego świętować.
Objechaliśmy rondo i zawróciliśmy w okolice stadionu, nie
poruszając już tematu sukcesów Realu Madryt. Z przerażeniem
stwierdziłam, iż Alvaro posiada jakieś nadnaturalne zdolności
uspokajania mnie. Myśl, że Amelia musiała spędzić noc w szpitalu
była przygnębiająca jednak nie władała mną już panika.
-Myślałam, że jedziemy już do domu – jęknęłam kiedy Alvaro
zatrzymał się na stadionowym parkingu. - Gdzie chcesz się jeszcze
włóczyć?
-Czeka nas jeszcze wieczorne zwiedzanie stadionu.
Jeszcze nigdy tak nie bolały mnie nogi, ale było warto. Obeszliśmy
cały stadion – wzdłuż i wszerz. Siedziałam na ławce
rezerwowych, na trybunach, w pustej, niestety szatni, a oprócz
tego zwiedziłam jeszcze setki innych miejsc w budynku, a w tym
pomieszczenie, w którym zebrane były wszystkie zdobyte przez
Real Madryt trofea. Dziesiątki, o ile nie setki pucharów
błyszczało zza szklanych gablot. Było tego tak cholernie dużo, iż
nie chciało mi się nawet wierzyć, że to wszystko to osiągnięcia
tylko jednego klubu.
-Nie czuję nóg! - powiedziałam, kiedy, tak mi się
przynajmniej wydawało, kierowaliśmy się w stronę wyjścia. Jednak
po chwili uświadomiłam sobie, że jestem w błędzie.
-Teraz sobie trochę odpoczną – powiedział Alvaro – bo jedziemy
windą.
Zdusiłam w sobie jęk niezadowolenia i ruszyłam za nim. Jechaliśmy
tak długo, iż od razu domyśliłam się, że naszym celem jest
ostatnie piętro.
Drzwi windy otwarły się ukazując mi jeden z najpiękniejszych
krajobrazów jakie mogłam sobie wyobrazić. Przez wielką
szybę widziałam nocną panoramę Madrytu, oświetloną przez
miliony światełek. W dole, pod nami poruszały się samochody,
które z tej wysokości wydawały się mniejsze niż te,
którymi bawi się Adrian. Nie mogłam się powstrzymać przed
wydaniem z siebie zduszonego okrzyku. Alvaro stanął tuż za mną,
kładąc mi ręce na ramionach.
-I jak ci się podoba? - spytał.
-Pięknie... - wyszeptałam. Odwróciłam się w stronę
Hiszpana. Nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko.
Wiedziałam do czego to dąży, ale nie miałam ochoty go od siebie
odsuwać. Wręcz przeciwnie – z każdym milimetrem coraz bardziej
pragnęłam jego bliskości. Alvaro chwycił moją twarz w dłonie, a
po chwili poczułam na swoich ustach ciepło jego warg. Moje ciało
zalało przyjemne ciepło. Kłucie w sercu, spowodowane tym
nieszczęśliwym wypadkiem zostało błyskawicznie stłumione przez
jego szybkie bicie. Czułam się jakby ktoś właśnie za pomocą
jakiegoś magnesu usuwał ze mnie wszystkie negatywne emocje. Alvaro
gładził mnie delikatnie ręką po policzku, po czym opuszkami
palców przejechał po mojej szyi, powodując, że przez moje
ciało przeszły kolejne przyjemne dreszcze.
Odskoczyliśmy od siebie kiedy drzwi windy się rozwarły, a zza nich
wyszedł jakiś facet w podeszłym wieku, spojrzał na nas przelotnie
po czym odszedł gdzieś w głąb korytarza.
Wlepiłam swój wzrok w Alvaro i coś do mnie dotarło.
Nie powinnam była dopuścić do takiej sytuacji.
Aww... Całowali się. W końcu. < 333
OdpowiedzUsuńNie tylko dobry, ale i bardzo dobry rozdział. ; ))
Ósemka na http://estar-conmigo.blogspot.com/ zapraszam serdecznie!:*
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to aww :3 przesłodko. Czkałam aż się pocałują. Pozdrawiam :*
Zapraszam na 9 rozdział, na http://estar-conmigo.blogspot.com/ Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń