27 marca 2013

9. Babska solidarność


 Z samego rana odwiedziłam w szpitalu Amelkę, a Manuela uparła się, że musi mi towarzyszyć. Obawiałam się, że gdybym miała jechać sama, prędzej wróciłabym przez przypadek do Polski, niż trafiła do tego szpitala, dlatego nie miałam nic przeciwko jej towarzystwu.
Amelia siedziała na łóżku, a na jej twarzy malował się grymas jakiego jeszcze nigdy u niej nie widziałam. Nawet wczoraj kiedy dowiedziała się, że jest w szpitalu wyglądała na weselszą.
-Powiedz, że przyniosłyście mi coś do jedzenia! - jęknęła po polsku.
-Głodzą cię tu? - wystraszyłam się. To by wyjaśniało grymas na jej twarzy.
-Nie – odparła. - Po prostu te szpitalne jedzenie jest ochydne.
Na szczęście Manuela o tym pomyślała i zanim wyszłyśmy z domu, zrobiłyśmy kilka kanapek i kupiłyśmy po drodze jakieś słodkości. Kiedy wyciągałam to wszystko z torby, mojej siostrze aż zaświeciły się oczy. Biedaczka!
Siedziałyśmy w szpitalu dopóki nie przyjechała mama. Była prosto z pracy, więc my musiałyśmy wrócić do domu, aby wypełnić jej obowiązki. Oczywiście zapewniała nas, że nie trzeba, że sobie poradzi, ale jej nie posłuchałyśmy. Wspólnymi siłami ugotowałyśmy obiad, a raczej Manuela go ugotowała, a ja żeby przypadkiem nie spalić kuchni, albo nawet całego domu wolałam robić za „przynieś, podaj”, a i co do tego miałam pewne obawy. Hiszpańskie opakowania jakoś do mnie nie przemawiały.
Santiago nie padł trupem, więc chyba nic nie pomyliłam. Mówił, śmiał się i jadł aż mu się uszy trzęsły. Moja niezdarność tym razem nie dała o sobie znać. Całe szczęście.
-Za godzinę wychodzimy do El Chozu – oznajmiła mi Manuela, chowając do kieszeni telefon, przez który przed chwilą rozmawiała. - Z Jese, Alvaro... no wiesz... całą szóstką się spotykamy.
Zamarłam na samo wspomnienie o Alvaro. Po naszym wczorajszym pocałunku właściwie ze sobą nie rozmawialiśmy. Kiedy odwoził mnie do domu, ciszę przerywał jedynie dźwięk silnika, a nieśmiałe „cześć” na pożegnanie było chyba jedynym wypowiedzianym przez nas słowem. Gdyby nie fakt, że siedziałam pewnie ugięłyby się pode mną kolana. Nie wyobrażałam sobie spotkania z Alvaro po tym wszystkim.

Moje obawy były jak najbardziej słuszne. Nigdy w życiu nie odczuwałam tak napiętej atmosfery. Zupełnie jakby ktoś porozwieszał między nami nitki rozciągając je do granic możliwości. Nacho chyba próbował swoich sił w zdobywaniu Rosity, oczywiście z negatywnym skutkiem, bo oboje siedzieli milczący i nie patrzyli w swoją stronę i to samo było ze mną i Alvaro. Tylko niczego nieświadomi Jese i Manuela próbowali jakoś tą atmosferę rozładować.
-Co się z wami wszystkimi stało? - spytała Manuela. - Zawsze tyle gadacie, a teraz?
Cisza.
Rozejrzałam się po twarzach pozostałych milczących osób, ale oni tylko nerwowo się poruszyli, a każdy z nich starał się patrzeć w inną stronę.
-No dobrze – powiedziała wstając od stołu. - Miał być miły wieczór, ale widzę, że to się raczej nie uda. Wy – chwyciła mnie i Rositę ze ręce i również zmusiła nas do podniesienia się na nogi – idziecie ze mną. Chłopcy zostaną tutaj. Chyba nie ma innego wyjścia.
Gdy znalazłyśmy się przed lokalem, a rześkie powietrze otuliło moją twarz, poczułam ulgę. W babskim towarzystwie czułam się dużo lepiej, niż przy tym emanującym złą energią stoliku. Wsiadłyśmy w pierwszy autobus, który zjawił się na przystanku, a Manuela zaczęła swój monolog:
-Nie wiem co was ugryzło, ale mam nadzieję, że wkrótce mi powiecie. Zrobimy sobie taki babski wieczór i poobgadujemy trochę facetów.
Razem z Rositą spojrzałyśmy po sobie znacząco.
-Chyba mi nie powiecie, że chodzi o coś innego! - fuknęła, dostrzegając nasze rozbawione spojrzenia.

Kiedy dostałyśmy się do domu, byłyśmy już w o wiele lepszych humorach. Obecność chłopaków zdecydowanie nie była chyba najlepszym planem na ten wieczór, a pomysł Manueli na spędzenie go w babskim gronie był jak najbardziej trafiony.
Manuela wyciągnęła skądś wielką paczkę chipsów i butelkę czerwonego wina. Oprócz tego włączyła jakiś babski film, ale od początku wiedziałyśmy, że będzie on tylko tłem dla naszej rozmowy. Nie miałyśmy zamiaru go oglądać.
-No więc słucham. Co jest powodem waszego nastroju?
Jako pierwsza wzięłam łyk wina. Wiedziałam, że całkowicie trzeźwa nie przetrwam tej rozmowy. Spojrzałam na Roz, która, miałam nadzieję, pierwsza opowie o swoich „życiowych problemach”, ale zamiast tego zaczęła narzekać na wszystkich facetów chodzących po ziemi.
-Faceci to kretyni – wypaliła. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Usadowiłam się wygodniej na kanapie. Szykowała się interesująca historia. Wpatrywałam się w nią bez słowa, mając nadzieję, że to spojrzenie da jej do zrozumienia, że chcę szczegółów.
-Byłam wczoraj w sklepie, tak sobie, mama wysłała mnie po pomidory, stoję w kolejce do kasy i nagle wchodzi Nacho. - próbowałam ukryć swój uśmiech. - Pomachałam mu, on pomachał mi, ale wyszedł przede mną, nic nie kupując. Kiedy zapłaciłam za zakupy, czekał na mnie przed wejściem i zaproopnował, że mnie odprowadzi i wiecie co?
-Mów, mów! - Manuela prawie dusiła się z zaskoczenia i emocji, które ją opanowały. Ja odrobinę mniej zaskoczona próbowałam udawać, że nic na ten temat nie wiem.
-Zaczął mnie obsypywać takimi pustymi komplementami jak wcześniej Dianę! - powiedziała czerwieniając ze złości. - Wiedziałam, że nie jest za mądry, ale myślałam, że z tym skończył. Przynajmniej jeśli chodzi o nasze towarzystwo...
Uderzyłam się ręką w czoło, ale na szczęście dziewczyny nie połapały się, że wiem coś na temat tej sytuacji. Zdecydowanie musiałam mu pomóc, bo w taki sposób nic mu się nie uda.
-Mniejsza o mnie... - Rosita machnęła ręką i przeniosła swój wzrok na mnie. - Twoje zachowanie było dziwne. Myślałam, że zaczęłaś się tu aklimatyzować...
-Bo tu na pewno chodzi o pewnego Madritistę! - przerwała jej spostrzegawcza Manuela.
Dziewczyny wzięły między siebie paczkę chipsów, jakby moje przemówienie miało być najciekawszą rzeczą jaką miały w życiu usłyszeć, a ja jęknęłam w duchu, bo czułam wstyd przez tą całą wczorajszą sytuację.
Spojrzałam na ekran telewizora, udając, że film nagle mnie zainteresował. Główna bohaterka przyłapała właśnie na zdradzie swojego partnera, on próbował się tłumaczyć i inne takie bzdety. Wiedziałam, że na końcu i tak się pogodzą.
-Och, Diana! - zaśmiała się Rosita. - Kiepsko u ciebie z aktorstwem. Znamy się bardzo krótko, a mimo to widzę, że udajesz.
Wzięłam kolejny, większy tym razem łyk wina i mówienie przyszło mi z nieco większą łatwością.
-Bo wiecie... ehm... wczoraj byliśmy u Amelki w szpitalu – zaczęłam nieco skrępowana. - Alvaro bardzo mi pomógł, nie wiem co bym zrobiła, gdyby jego akurat nie było w pobliżu i kiedy przyjechała mama, poprosiła go żeby odwiózł mnie do domu, ale on uparł się, że musi pokazać mi miasto...
-Może przejdź od razu do rzeczy? - przerwała mi zaciekawiona Rosita.
-No... tak jakby... całowaliśmy się... - wykrztusiłam w końcu.
Dziewczyny z wrażenia wytrzeszczyły oczy i wpatrywały się we mnie przez co najmniej minutę.
-Nie patrzcie tak! - spuściłam głowę, czując, że moja twarz kolorem zlała się z moją czerwoną bluzką. - To było przez przypadek. Byłam strasznie przygnębiona, a on stanął trochę za blisko...
-O nie, nie, Diana – przerwała mi Manuela. - Nie tłumacz się. Przecież ludzie nie całują się dlatego, że stoją za blisko. No dobrze, może to ma jakiś wpływ, ale oprócz tego muszą coś do siebie czuć. Takie tłumaczenia są śmieszne.
-Nacho jest idiotą... - powiedziałam, myśląc, że w taki sposób uda mi się sprowadzić rozmowę na inne tory.
-Nie zmieniaj tematu! - powiedziały razem Manuela i Rosita, śmiejąc się z mojego nieudanego podstępu.
-Przecież mówiłam mu, że mu pomogę, a on i tak wziął się za to sam!
Ugryzłam się w język. Miałam trzymać buzię na kłódkę, nie dając po sobie poznać, że wiem coś na temat uczuć Nacho do Roz.
-Ty szujo jedna! Wiesz coś na ten temat! - powiedziała z wyrzutem Hiszpanka. - Będziesz się smażyć w piekielnych czeluściach za to, że nic mi nie powiedziałaś!
-Chipsa? - spytałam, chwytając paczkę, którą dziewczyny trzymały na kolanach. Wsadziłam do niej rękę i wpakowałam sobie trochę do buzi, byle nie zmuszały mnie do mówienia.
-Diana... - Rosita spojrzała na mnie z politowaniem. - Prędzej czy później to z ciebie wyciągnę. Babska solidarność musi być!
Babska solidarność... Nigdy czegoś takiego nie uznawałam, zawsze lepiej dogadywałam się z chłopakami, więc być może dlatego trzymałam stronę Nacho. Jeden cel udało mi się osiągnąć – przestałyśmy mówić o mnie i Alvaro.
-Okej, dajmy jej spokój – powiedziała Manuela. Wiedziałam jednak, że później do tego wrócą.
Dziewczyny zaczęły rozmawiać o jakiejś imprezie sylwestrowej, na którą się wybierały, przypominając mi przy okazji, że już jutro ostatni dzień roku.
-Mam nadzieję, że mama nie przygotowuje żadnego rodzinnego spotkania – powiedziałam. - W końcu będę mogła spędzić sylwestra w spokoju. W Polsce, moja macocha co roku coś urządza... - wywróciłam oczami.
-Żartujesz sobie, prawda? - dziewczyny spojrzały na mnie jakbym powiedziała im co najmniej, że przybyłam z Marsa, ewentualnie innej planety.
-Co w tym dziwnego, że cenię sobie każdą chwilę, którą mogę spędzić w spokoju?
-Idziesz z nami! - powiedziały chórem.
-Naprawdę sądziłaś, że cię zostawimy? - dodała Rosita.
-A tam zaraz zostawicie! Przecież powiedziałam, że nie mam nic przeciwko świętowaniu Nowego Roku w swoim własnym towarzystwie...
Oberwałam za te słowa poduszkami. Raz od Manueli, a drugi raz od Rosity. Chyba chciały mi w ten sposób zakomunikować, że nie mam nic więcej do gadania i idę na tą imprezę. Byłoby mi bardzo miło, gdyby poinformowały mnie o tym odrobinę wcześniej, a nie niecałe dwadzieścia cztery godziny przed faktem.

2 komentarze:

  1. Hej, hej. Rozdzial dosc ciekawy:) moglabys mnie informowac na jednym z moich blogow? your-4ever.blogspot.com w zakladce spam xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, ze dziewczyny wyciągnęły naszą bohaterkę! Dziewczyna musi się trochę rozerwać. Czekam na kolejny;*
    Serdecznie zapraszam na ostatni, 10 rozdział http://estar-conmigo.blogspot.com/. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń