Z samego rana odwiedziłam w szpitalu Amelkę, a Manuela uparła się,
że musi mi towarzyszyć. Obawiałam się, że gdybym miała jechać
sama, prędzej wróciłabym przez przypadek do Polski, niż
trafiła do tego szpitala, dlatego nie miałam nic przeciwko jej
towarzystwu.
Amelia siedziała na łóżku, a na jej twarzy malował się
grymas jakiego jeszcze nigdy u niej nie widziałam. Nawet wczoraj
kiedy dowiedziała się, że jest w szpitalu wyglądała na weselszą.
-Powiedz, że przyniosłyście mi coś do jedzenia! - jęknęła po
polsku.
-Głodzą cię tu? - wystraszyłam się. To by wyjaśniało grymas na
jej twarzy.
-Nie – odparła. - Po prostu te szpitalne jedzenie jest ochydne.
Na szczęście Manuela o tym pomyślała i zanim wyszłyśmy z domu,
zrobiłyśmy kilka kanapek i kupiłyśmy po drodze jakieś słodkości.
Kiedy wyciągałam to wszystko z torby, mojej siostrze aż zaświeciły
się oczy. Biedaczka!
Siedziałyśmy w szpitalu dopóki nie przyjechała mama. Była
prosto z pracy, więc my musiałyśmy wrócić do domu, aby
wypełnić jej obowiązki. Oczywiście zapewniała nas, że nie
trzeba, że sobie poradzi, ale jej nie posłuchałyśmy. Wspólnymi
siłami ugotowałyśmy obiad, a raczej Manuela go ugotowała, a ja
żeby przypadkiem nie spalić kuchni, albo nawet całego domu wolałam
robić za „przynieś, podaj”, a i co do tego miałam pewne obawy.
Hiszpańskie opakowania jakoś do mnie nie przemawiały.
Santiago nie padł trupem, więc chyba nic nie pomyliłam. Mówił,
śmiał się i jadł aż mu się uszy trzęsły. Moja niezdarność
tym razem nie dała o sobie znać. Całe szczęście.
-Za godzinę wychodzimy do El Chozu – oznajmiła mi Manuela,
chowając do kieszeni telefon, przez który przed chwilą
rozmawiała. - Z Jese, Alvaro... no wiesz... całą szóstką
się spotykamy.
Zamarłam na samo wspomnienie o Alvaro. Po naszym wczorajszym
pocałunku właściwie ze sobą nie rozmawialiśmy. Kiedy odwoził
mnie do domu, ciszę przerywał jedynie dźwięk silnika, a nieśmiałe
„cześć” na pożegnanie było chyba jedynym wypowiedzianym przez
nas słowem. Gdyby nie fakt, że siedziałam pewnie ugięłyby się
pode mną kolana. Nie wyobrażałam sobie spotkania z Alvaro po tym
wszystkim.
Moje obawy były jak najbardziej słuszne. Nigdy w życiu nie
odczuwałam tak napiętej atmosfery. Zupełnie jakby ktoś
porozwieszał między nami nitki rozciągając je do granic
możliwości. Nacho chyba próbował swoich sił w zdobywaniu
Rosity, oczywiście z negatywnym skutkiem, bo oboje siedzieli
milczący i nie patrzyli w swoją stronę i to samo było ze mną i
Alvaro. Tylko niczego nieświadomi Jese i Manuela próbowali
jakoś tą atmosferę rozładować.
-Co się z wami wszystkimi stało? - spytała Manuela. - Zawsze tyle
gadacie, a teraz?
Cisza.
Rozejrzałam się po twarzach pozostałych milczących osób,
ale oni tylko nerwowo się poruszyli, a każdy z nich starał się
patrzeć w inną stronę.
-No dobrze – powiedziała wstając od stołu. - Miał być miły
wieczór, ale widzę, że to się raczej nie uda. Wy –
chwyciła mnie i Rositę ze ręce i również zmusiła nas do
podniesienia się na nogi – idziecie ze mną. Chłopcy zostaną
tutaj. Chyba nie ma innego wyjścia.
Gdy znalazłyśmy się przed lokalem, a rześkie powietrze otuliło
moją twarz, poczułam ulgę. W babskim towarzystwie czułam się
dużo lepiej, niż przy tym emanującym złą energią stoliku.
Wsiadłyśmy w pierwszy autobus, który zjawił się na
przystanku, a Manuela zaczęła swój monolog:
-Nie wiem co was ugryzło, ale mam nadzieję, że wkrótce mi
powiecie. Zrobimy sobie taki babski wieczór i poobgadujemy
trochę facetów.
Razem z Rositą spojrzałyśmy po sobie znacząco.
-Chyba mi nie powiecie, że chodzi o coś innego! - fuknęła,
dostrzegając nasze rozbawione spojrzenia.
Kiedy dostałyśmy się do domu, byłyśmy już w o wiele lepszych
humorach. Obecność chłopaków zdecydowanie nie była chyba
najlepszym planem na ten wieczór, a pomysł Manueli na
spędzenie go w babskim gronie był jak najbardziej trafiony.
Manuela wyciągnęła skądś wielką paczkę chipsów i
butelkę czerwonego wina. Oprócz tego włączyła jakiś
babski film, ale od początku wiedziałyśmy, że będzie on tylko
tłem dla naszej rozmowy. Nie miałyśmy zamiaru go oglądać.
-No więc słucham. Co jest powodem waszego nastroju?
Jako pierwsza wzięłam łyk wina. Wiedziałam, że całkowicie
trzeźwa nie przetrwam tej rozmowy. Spojrzałam na Roz, która,
miałam nadzieję, pierwsza opowie o swoich „życiowych
problemach”, ale zamiast tego zaczęła narzekać na wszystkich
facetów chodzących po ziemi.
-Faceci to kretyni – wypaliła. - Nie mam co do tego żadnych
wątpliwości.
Usadowiłam się wygodniej na kanapie. Szykowała się interesująca
historia. Wpatrywałam się w nią bez słowa, mając nadzieję, że
to spojrzenie da jej do zrozumienia, że chcę szczegółów.
-Byłam wczoraj w sklepie, tak sobie, mama wysłała mnie po
pomidory, stoję w kolejce do kasy i nagle wchodzi Nacho. -
próbowałam ukryć swój uśmiech. - Pomachałam mu, on
pomachał mi, ale wyszedł przede mną, nic nie kupując. Kiedy
zapłaciłam za zakupy, czekał na mnie przed wejściem i
zaproopnował, że mnie odprowadzi i wiecie co?
-Mów, mów! - Manuela prawie dusiła się z zaskoczenia
i emocji, które ją opanowały. Ja odrobinę mniej zaskoczona
próbowałam udawać, że nic na ten temat nie wiem.
-Zaczął mnie obsypywać takimi pustymi komplementami jak wcześniej
Dianę! - powiedziała czerwieniając ze złości. - Wiedziałam, że
nie jest za mądry, ale myślałam, że z tym skończył.
Przynajmniej jeśli chodzi o nasze towarzystwo...
Uderzyłam się ręką w czoło, ale na szczęście dziewczyny nie
połapały się, że wiem coś na temat tej sytuacji. Zdecydowanie
musiałam mu pomóc, bo w taki sposób nic mu się nie
uda.
-Mniejsza o mnie... - Rosita machnęła ręką i przeniosła swój
wzrok na mnie. - Twoje zachowanie było dziwne. Myślałam, że
zaczęłaś się tu aklimatyzować...
-Bo tu na pewno chodzi o pewnego Madritistę! - przerwała jej
spostrzegawcza Manuela.
Dziewczyny wzięły między siebie paczkę chipsów, jakby moje
przemówienie miało być najciekawszą rzeczą jaką miały w
życiu usłyszeć, a ja jęknęłam w duchu, bo czułam wstyd przez
tą całą wczorajszą sytuację.
Spojrzałam na ekran telewizora, udając, że film nagle mnie
zainteresował. Główna bohaterka przyłapała właśnie na
zdradzie swojego partnera, on próbował się tłumaczyć i
inne takie bzdety. Wiedziałam, że na końcu i tak się pogodzą.
-Och, Diana! - zaśmiała się Rosita. - Kiepsko u ciebie z
aktorstwem. Znamy się bardzo krótko, a mimo to widzę, że
udajesz.
Wzięłam kolejny, większy tym razem łyk wina i mówienie
przyszło mi z nieco większą łatwością.
-Bo wiecie... ehm... wczoraj byliśmy u Amelki w szpitalu –
zaczęłam nieco skrępowana. - Alvaro bardzo mi pomógł, nie
wiem co bym zrobiła, gdyby jego akurat nie było w pobliżu i kiedy
przyjechała mama, poprosiła go żeby odwiózł mnie do domu,
ale on uparł się, że musi pokazać mi miasto...
-Może przejdź od razu do rzeczy? - przerwała mi zaciekawiona
Rosita.
-No... tak jakby... całowaliśmy się... - wykrztusiłam w końcu.
Dziewczyny z wrażenia wytrzeszczyły oczy i wpatrywały się we mnie
przez co najmniej minutę.
-Nie patrzcie tak! - spuściłam głowę, czując, że moja twarz
kolorem zlała się z moją czerwoną bluzką. - To było przez
przypadek. Byłam strasznie przygnębiona, a on stanął trochę za
blisko...
-O nie, nie, Diana – przerwała mi Manuela. - Nie tłumacz się.
Przecież ludzie nie całują się dlatego, że stoją za blisko. No
dobrze, może to ma jakiś wpływ, ale oprócz tego muszą coś
do siebie czuć. Takie tłumaczenia są śmieszne.
-Nacho jest idiotą... - powiedziałam, myśląc, że w taki sposób
uda mi się sprowadzić rozmowę na inne tory.
-Nie zmieniaj tematu! - powiedziały razem Manuela i Rosita, śmiejąc
się z mojego nieudanego podstępu.
-Przecież mówiłam mu, że mu pomogę, a on i tak wziął się
za to sam!
Ugryzłam się w język. Miałam trzymać buzię na kłódkę,
nie dając po sobie poznać, że wiem coś na temat uczuć Nacho do
Roz.
-Ty szujo jedna! Wiesz coś na ten temat! - powiedziała z wyrzutem
Hiszpanka. - Będziesz się smażyć w piekielnych czeluściach za
to, że nic mi nie powiedziałaś!
-Chipsa? - spytałam, chwytając paczkę, którą dziewczyny
trzymały na kolanach. Wsadziłam do niej rękę i wpakowałam sobie
trochę do buzi, byle nie zmuszały mnie do mówienia.
-Diana... - Rosita spojrzała na mnie z politowaniem. - Prędzej czy
później to z ciebie wyciągnę. Babska solidarność musi
być!
Babska solidarność... Nigdy czegoś takiego nie uznawałam, zawsze
lepiej dogadywałam się z chłopakami, więc być może dlatego
trzymałam stronę Nacho. Jeden cel udało mi się osiągnąć –
przestałyśmy mówić o mnie i Alvaro.
-Okej, dajmy jej spokój – powiedziała Manuela. Wiedziałam
jednak, że później do tego wrócą.
Dziewczyny zaczęły rozmawiać o jakiejś imprezie sylwestrowej, na
którą się wybierały, przypominając mi przy okazji, że już
jutro ostatni dzień roku.
-Mam nadzieję, że mama nie przygotowuje żadnego rodzinnego
spotkania – powiedziałam. - W końcu będę mogła spędzić
sylwestra w spokoju. W Polsce, moja macocha co roku coś urządza...
- wywróciłam oczami.
-Żartujesz sobie, prawda? - dziewczyny spojrzały na mnie jakbym
powiedziała im co najmniej, że przybyłam z Marsa, ewentualnie
innej planety.
-Co w tym dziwnego, że cenię sobie każdą chwilę, którą
mogę spędzić w spokoju?
-Idziesz z nami! - powiedziały chórem.
-Naprawdę sądziłaś, że cię zostawimy? - dodała Rosita.
-A tam zaraz zostawicie! Przecież powiedziałam, że nie mam nic
przeciwko świętowaniu Nowego Roku w swoim własnym towarzystwie...
Oberwałam za te słowa poduszkami. Raz od Manueli, a drugi raz od
Rosity. Chyba chciały mi w ten sposób zakomunikować, że nie
mam nic więcej do gadania i idę na tą imprezę. Byłoby mi bardzo
miło, gdyby poinformowały mnie o tym odrobinę wcześniej, a nie
niecałe dwadzieścia cztery godziny przed faktem.
Hej, hej. Rozdzial dosc ciekawy:) moglabys mnie informowac na jednym z moich blogow? your-4ever.blogspot.com w zakladce spam xd
OdpowiedzUsuńDobrze, ze dziewczyny wyciągnęły naszą bohaterkę! Dziewczyna musi się trochę rozerwać. Czekam na kolejny;*
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na ostatni, 10 rozdział http://estar-conmigo.blogspot.com/. Pozdrawiam !