Towarzystwo dziewczyn mnie męczyło, towarzystwo chłopaków
nie byłoby denerwujące, gdyby nie fakt, że Nacho się na mnie
uwziął, ale ten fakt był rzeczywistością, więc z nimi wcale nie
czułabym się lepiej. Został mi tylko samotny spacer po okolicy,
tylko tej najbliższej, żebym miała pewność, że się nie zgubię.
Wędrowałam ostrożnie po chodniku, żeby nie zaliczyć kolejnej
gleby. Warunki nieco się polepszyły, śnieg już nie sypał, więc
chodniki także były odrobinę bezpieczniejsze. Otoczenie było
bardzo ciche, tylko z oddali słychać było szum przejeżdżających
aut. Musieliśmy mieszkać blisko jednej z głównych ulic. Nie
mijałam zbyt wielu ludzi, czasami przejeżdżało jakieś auto, ale
rzadko. Ulica przy której mieszkałam w Polsce również
była cicha i spokojna, ale na pewno mniej sąsiedzka niż ta. Mój
dom był jednym z niewielu na ulicy, a tutaj stał budynek przy
budynku.
Rozglądałam się po sąsiedztwie, aby zapamiętać jak najwięcej i
nie mieć problemów z powrotem do mojego tymczasowego miejsca
zamieszkania, kiedy nagle usłyszałam jakiś rozbawiony hiszpański
głos. Potrzebowałam chwili żeby zrozumieć co powiedziała
zaczepiająca mnie osoba.
-Specjalnie się przesunąłem, żebyś znów na mnie nie
wpadła.
-Alvaro? - zaśmiałam się. - Przepraszam, nie poznałam cię. Co tu
robisz?
-Zapomniałem zostawić dla was wejściówki na jutrzejszy
mecz. - pomachał mi przed oczami kilkoma papierkami.
-Dla nas? Dla mnie też? - zaśmiałam się. - Uważasz, że
zasłużyłam?
Alvaro również się roześmiał.
-Przymkniemy oko na te Camp Bernabeu. - puścił mi oczko.
-Daj mi te bilety. - powiedziałam. - Właśnie wracam do domu, więc
nie musisz robić sobie kłopotu.
Alvaro zamyślił się chwilę, jakby nie wiedział czy jest to dobry
pomysł. Co jak co, ale nie byłam aż taką niezdarą, żeby nie
donieść do domu trzech biletów.
-Jestem winny ci kawę. - przypomniał mi moje słowa.
-Daj spokój. - odparłam. - Ja tylko żartowałam, a poza tym
to już chyba za późno na kawę.
-Nie ma nawet osiemnastej. - uśmiechnął się. - Niedaleko jest
fajna miejscówka, możemy się tam wybrać.
Spojrzałam na niego błagalnie. Nie wiem czy kawa ze znanym
piłkarzem byłaby dobrym pomysłem.
-Nie daj się prosić. - uśmiechnął się po raz kolejny i spojrzał
na mnie swoimi brązowymi tęczówkami, aż w końcu mu
uległam.
Miejsce, do którego mieliśmy się wybrać znajdowało się
zaledwie pięć minut od ulicy, na której mieszkałam. Była
to przytulna kawiarenka, w której o tej porze dnia trudno było
znaleźć wolne miejsce. My mieliśmy to szczęście, że grupka
młodych ludzi, którzy zajmowali stolik gdzieś w tylnej
części lokalu właśnie zbierała się do wyjścia, więc mogliśmy
usiąść na ich miejscach. Nie było ani chwili milczenia.
Rozmawialiśmy chyba o wszystkim. O moich ocenach w szkole, o Polsce
i Krakowie i oczywiście – o Realu Madryt. W końcu Alvaro poruszył
temat Nacho i jego żałosnego zachowania.
-Nie bądź dla niego taka surowa. - powiedział kiedy zobaczył moją
minę na samą myśl o jego koledze. - Chcesz wiedzieć dlaczego tak
robi?
-Bo jest żałosnym flirciarzem. - odparłam, na co Alvaro się
roześmiał.
-To co robi jest faktycznie żałosne – przyznał mi rację – ale
jemu nie chodzi o to żeby koniecznie cię poderwać.
Usadowiłam się w wygodnej pozycji na fotelu, bo wyczułam, że
szykuje się długa historia.
-No więc słucham. - uśmiechnęłam się.
-Nie zauważyłaś, że on ci tak słodzi tylko kiedy jest przy tym
Roz?
Sięgnęłam pamięcią do poprzedniego wieczora. Roz była wtedy u
siostry, a Nacho sprawiał wrażenie sympatycznego chłopaka i nawet
pomyślałam, że go lubię.
-Rzeczywiście... - kiwnęłam głową. - Chyba nie chcesz mi
powiedzieć, że Rosita...
-Tak, to właśnie chcę ci powiedzieć - uśmiechnął się. -
Rosita mu się podoba i to nawet bardzo.
-Czy nie byłoby łatwiej jakby jej powiedział parę komplementów?
- zdziwiłam się. - Dlaczego przyczepił się mnie?
Alvaro westchnął.
-Bo jest idiotą i myśli, że w taki sposób wywoła u niej
zazdrość czy coś w tym stylu.
Pokręciłam
głową z niedowierzaniem, a potem przypomniałam sobie słowa Roz,
które wypowiedziała przed dwoma godzinami. Jemu
się wydaje, że jak jest piłkarzem to każda padnie przed nim na
kolana. Czyli
bawienie się w podrywacza raczej mu nie pomogło.
-Chyba będę musiała mu trochę pomóc...
Wyszliśmy z lokalu jako ostatni, tuż przed zamknięciem, a do domu
udało mi się wrócić wyjątkowo wcześnie, bo jeszcze przed
dwudziestą drugą. Alvaro odprowadził mnie pod same drzwi, ale nie
wszedł do środka. Przekazał mi bilety na mecz i skierował się w
stronę furtki. W salonie czekała na mnie Manuela z cwaniackim
uśmiechem na twarzy.
-Gdzie to się tyle było? - spytała.
-Byłam na spacerze i spotkałam Alvaro – odparłam opierając się
głową o framugę - Trochę się rozgadaliśmy i tak jakoś wyszło.
Dostałyśmy bilety.
-Alvaro mówisz...
-Och... proszę cię - machnęłam ręką, zaśmiałam się i
odwróciłam na pięcie ruszając w stronę swojego pokoju, ale
moja przyszywana siostra nie miała zamiaru mi odpuszczać i od razu
usłyszałam za sobą szuranie jej kapci.
-Lubisz go! - powiedziała z zachwytem.
-Owszem lubię. - usiadłam na swoim łóżku. - To chyba nic
złego?
Manuela oparła się tyłkiem o moje biurko rzucając mi kolejne
podejrzliwe spojrzenie, a to już powoli mnie irytowało.
-Nie czuję żadnej potrzeby żeby ci się tłumaczyć. -
powiedziałam próbując zatuszować swoją irytację
uśmiechem. - Masz tu bilety i zmykaj. - podałam jej dwa kwitki, dla
niej i Rosity, a trzeci odłożyłam na biurko.
Manuela uśmiechnęła się do mnie i opuściła mój pokój,
a ja odetchnęłam z ulgą, że ta idiotyczna wymiana zdań dobiegła
końca.
Siedziałam między Manuelą i Rositą, oglądając ostatni przed
świętami mecz Realu Madryt z Malagą. Nacho i Alvaro rozpoczynali
go na ławce, więc wzrokiem szukałam jedynie Cristiano Ronaldo.
Szczerze mówiąc to lepszy widok miałam siedząc przed
telewizorem niż oglądając mecz na żywo, ale szklany ekran nawet
częściowo nie oddawał tego co działo się na stadionie. Kibice
tworzyli cudowną atmosferę, w którą bardzo szybko się
wczułam. Obserwowałam wzrokiem biało-czarną futbolówkę,
która wędrowała od nogi do nogi piłkarzy jednej i drugiej
drużyny. Podnosiłam się z miejsca za każdym razem kiedy piłka
znajdowała się niebezpiecznie blisko bramki Ikera Casillasa.
Piłkarze w białych koszulkach nie radzili sobie zbyt dobrze i
bezbramkowy remis do przerwy był zasługą jedynie bramkarza.
Po przerwie niestety nie poprawiło się nic, a nic. Było jeszcze
gorzej. Kiedy jeden z piłkarzy Malagi znalazł się sam na sam z
Ikerem Casillasem zasłoniłam oczy i tylko wrzask z niebieskiego
sektora poinformował mnie o tym, że padła bramka. Jeden do zera.
To dałoby się jeszcze odrobić, ale piłkarze Realu sprawiali
wrażenie jakby myślami byli już przy wigilijnym stole. W
międzyczasie na boisku pojawił się Nacho, a kilka minut po nim
Alvaro, który wzbudził we mnie nadzieję na doprowadzenie
chociaż do remisu. W doliczonym czasie gry dostał świetne podanie
od jednego ze swoich kolegów, oddał mocny strzał i...
-POPRZECZKA! - wrzasnął spiker, a kibice z Madrytu stracili już
jakiekolwiek nadzieję na strzelenie bramki przez piłkarzy ich
ukochanej drużyny.
-Odrobimy, odrobimy... Jedenaście punktów... - powtarzał nerwowo Alvaro. - Musimy
odrobić... Co ze mnie za idiota! Taka okazja!
-Co by to dało? - spytałam. - Jeden punkt...
-Lepiej jeden niż nic. - odparł.
Siedzieliśmy przed wielkim stadionem Santiago Bernabeu. Pozostała
czwórka pojechała samochodem Nacho do naszego domu, a ja nie
lubiąc takiej ciasnoty postanowiłam pojechać autem Alvaro, ale
jemu nigdzie się nie spieszyło, mi zresztą też nie.
-Chcesz siedzieć tu całą noc? - spytał.
-W sumie to nie mam nic przeciwko. Ładny ten stadion.
Alvaro wzruszył ramionami, zaśmiał się, ale po chwili znów
zaczął narzekać sam na siebie, co powoli doprowadzało mnie do
szału.
-Zamknij się, Morata.
-Ale...
-Nie tylko ty grałeś jak patałach, więc przestań marudzić, że
to twoja wina.
Popatrzał na mnie urażony słowem „patałach”, a potem
zaproponował żebyśmy w końcu wracali.
Nasz powrót do domu wyglądał tak, że zrobiliśmy sobie
przejażdżkę po autostradzie. Alvaro najwidoczniej lubił pojeździć
samochodem na pocieszenie. W radiu grano bardzo dużo świątecznych
piosenek i akurat leciała jedna z moich ulubionych. Nie mogłam się
powstrzymać przed zaśpiewaniem chodź jednego słowa.
-I don't want a lot for christmas. There is just one thing I need!
-I don't care about the presents underneath a christmas tree. -
dołączył Alvaro.
-Patrz na drogę, Morata.
-I just want you for my own! - zignorował moje słowa, ale
widziałam, że jest skupiony na drodze, więc się uspokoiłam i po
chwili razem śpiewaliśmy piosenkę.
-Baby, all I want for christmas is you.
Tak minęła nam mniej więcej cała droga powrotna. Nie zauważyłam
nawet kiedy znaleźliśmy się przy moim domu.
-Chyba zobaczymy się dopiero po świętach. - zauważył Alvaro.
-Nie wejdziesz? - spytałam zawiedziona, a on jedynie pokręcił
głową. - W takim razie wesołych świąt. - uśmiechnęłam się i
zamknęłam drzwi jego samochodu.
Wróciłam do domu. W salonie zastałam jedynie mamę z
Santiago i Amelią, a Manuela czekała na mnie na górze.
Pomeczowe posiedzenie widocznie dobiegło już końca, bo była sama.
Na szczęście nie wypytywała o mój przedłużony powrót
do domu.
A mi się podoba. ; )
OdpowiedzUsuńWyjaśniło się zachowanie Nacho, pomiędzy Alvaro i Dianą ewidentnie coś się dzieje. Może aktualnie tylko się lubią, ale sądzę, że to kwestia czasu aż ich uczucia nabierze na sile i przerodzi się w miłość. Mam taką nadzieję. ; )
PS: Też mam ferie. ; )
Nie no Nacho ma specyficzne metody podrywu w zyciu bym sie nie domyslila haha. i szkoda ze przegrali... ale takie sa fakty niestety. a te spiewanie puosenki bylo slodkieee *.* ja tam ostatnio jestem zadowolona ze skokow akurat xd Schlieri bije rekordy czyli jest moc hah. Dzisiaj Real vs Man u .. juz umieram...
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie na nowy rozdzial --> male-jest-wredne.blogspot.com
Mi się rozdział podoba i z niecierpliwością czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam do mnie:
http://manutdlov.blogspot.com