Tak jak pod wpływem alkoholu widmo spędzenia mojego ostatniego
wieczoru w Madrycie na imprezie, wydawało mi się wspaniałym
pomysłem, tak teraz, kiedy całkowicie wytrzeźwiałam, dotarło do
mnie, że to jednak nie był szczyt moich marzeń. Ostatni wieczór
miałam spędzić z Alvaro, a sama myśl o tym powoduje, że oczy
zachodziły mi łzami. Z całych sił zaciskałam powieki by tylko
nie pozwolić im wypłynąć. Nie mogłam zepsuć Nacho jego święta.
Znając Manuelę i Rositę, gdyby zobaczyły na moich policzkach łzy,
zarządziłyby przerwania imprezy, a ja czułabym się z tego powodu
jeszcze gorzej.
Nie miałam ochoty ani na tańce, ani na wino, które
wielokrotnie podsuwano pod nos, najchętniej wróciłabym do
domu i kontynuowała pakowanie się. W końcu już jutro miało mnie
tu nie być.
Po jakimś czasie bezczynnego siedzenia na miękkiej sofie w jednym z
rogów sali, dałam się dziewczynom wyciągnąć na parkiet.
Jak już wcześniej wspomniałam, nie chciałam psuć atmosfery tego
przyjęcia. To byłoby bardzo egoistyczne, a przecież mogłam trochę
poudawać, że się dobrze bawię.
-Diana! Zamierzasz się dzisiaj uśmiechnąć? - spytała Rosita,
próbując przekrzyczeć muzykę.
W ramach odpowiedzi zmusiłam się do wykrzywienia swoich ust.
Niestety ich kąciki nie powędrowały w górę, a w zupełnie
innym kierunku, tworząc dziwny grymas, imitujący uśmiech.
-Wyluzuj trochę! - dodała Manuela. - W Polsce nie będziesz miała
takich melanży.
Chwilę później pod pretekstem złego samopoczucia, odeszłam
od nich, chcąc wyjść na chwilę na świeże powietrze i odpocząć
od tej głośnej muzyki.
-Solenizantowi to chyba tańca nie odmówisz, co? - znienacka
na mojej drodze stanął Nacho, wyciągając ku mnie swoją dłoń, a
ja po prostu nie potrafiłam mu odmówić.
Nawet się nie zastanawiając, bezmyślnie chwyciłam ją i chwilę
później wirowałam w jego towarzystwie. Spędziłam z nim
całe dwie piosenki,a w międzyczasie na mojej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Tylko, że ten uśmiech nie był jeszcze oznaką
mojego szczęścia. Niedosyt i tęsknota ściskały mnie za żołądek,
a moja głowa wciąż wędrowała na boki w poszukiwaniu czegoś, o
czym wiedział chyba tylko sam Bóg, bo ja sama nie chciałam
się przed sobą przyznać czego tak naprawdę mi brakuje.
Nawet nie zauważyłam kiedy Nacho zakręcił mną piruet i straciłam
go z zasięgu wzroku.
-Och... Diana się uśmiecha! - wrzasnął Jese, któremu
wpadłam w ramiona. Przez głośną muzykę, ledwo rozróżniałam
jego słowa. - Od razu się tu ładniej zrobiło!
Dałam mu kuksańca w żebra, nie przerywając tańca.
-Takie komplementy, zachowaj sobie dla Manueli – zaśmiałam się.
Przez cały ten czas nie mogłam się skupić na dobrej zabawie,
którą miała mi zapewnić ta ostatnia impreza. Wciąż
wodziłam wzrokiem po twarzach oświetlonych kolorowymi światełkami,
które migotały, co chwilę zmieniając swoją barwę. Z każdą
kolejną osobą, którą napotkał mój wzrok, ucisk w
żołądku się pogłębiał, a ja miałam wrażenie jakbym za chwilę
miała zwrócić ostatni zjedzony przeze mnie posiłek.
Jese chyba coś zauważył w wyrazie mojej twarzy, bo przerwał na
chwilę kołysanie się w rytm piosenki i położył rękę na moim
ramieniu.
-Dobrze się czujesz? - spytał nieco wystraszony.
-Nie najlepiej – odparłam, biorąc łapczywy oddech. - Chyba wyjdę
na zewnątrz...
-Może lepiej cię tam zaprowadzę – zaproponował. - Jeszcze nam
tu zemdlejesz.
-Poradzę sobie – uśmiechnęłam się blado i nie czekając, aż
Jese zacznie zmuszać mnie do dalszych zapewnień, że nic takiego mi
się nie stało, skierowałam się w stronę szklanych drzwi,
prowadzących na taras.
Wyszłam na chłodne powietrze, mocno się zaciągając, jakby od
tego zależało moje życie, a nie tylko dobre samopoczucie. Niestety
nie było mowy o samotności. Ktoś inny również wolał
znaleźć się poza zgiełkiem, który panował wewnątrz.
Chłopak, który wcześniej stał oparty o balustradę,
odwrócił się w moją stronę, aby sprawdzić kto zakłóca
jego spokój. Wtedy dostrzegłam, że to on.
Alvaro.
Uczucie niedosytu, które towarzyszyło mi przez cały wieczór,
nagle przestało istnieć, a moje serce przyspieszyło, bo to
przecież jego szukałam odkąd tylko moja noga stanęła w tym
lokalu. Cały czas chciałam napotkać na swojej drodze jego
spojrzenie lub po prostu przypadkowo na niego wpaść, objąć i już
nie puścić. Pokazać mu, że to co powiedziałam wczoraj nie było
prawdą.
Przez dość długą chwilę patrzeliśmy na siebie, bez słów.
Z naszych ust wydobywały się jedynie kłęby pary, które po
chwili rozpływały się gdzieś w powietrzu.
-Przepraszam za wczoraj... - wymamrotałam, a on zareagował na moje
słowa uśmiechem.
-Miałaś rację, a za prawdę się nie przeprasza – odparł,
podchodząc nieco bliżej mnie. - Nie wiem co mam zrobić, żeby
pokazać ci jak bardzo żałuję tego co zrobiłem. - położył mi
dłonie na ramionach, dość niepewnie, bojąc się mojej reakcji.
A moją jedyną reakcją okazał się jedynie nieco przyspieszony,
niespokojny oddech. Chociaż niespokojny jest chyba złym
słowem na opisanie tego, co poczułam. Oddychałam szybciej, ale
mimo to wewnątrz czułam ulgę, bo już wiedziałam, że będzie
dobrze. Już nic nie mogło stanąć nam na drodze.
-Jak mogłem zwątpić w to, że mnie kochasz? - spytał sam siebie,
przesuwając dłonią po moim policzku.
Nie drążyłam dłużej tego tematu, bo i po co? Chciałam o tym
zapomnieć, wyciąć te dni ze swojego życia i kontynuować je tak
jakby w ogóle ich nie było.
-Chodźmy stąd – mruknęłam prosto w jego usta. - Chcę spędzić
ten ostatni wieczór z tobą... tylko z tobą.
Milczeliśmy całą drogę, ale nie była to tak zwana krępująca
cisza. Była to cisza, która jak najbardziej mi odpowiadała.
Wystarczała mi sama obecność Alvaro przy sobie, słowa były
zbędne. Gdy drzwi jego mieszkania się za nami zatrzasnęły,
spojrzałam w jego brązowe tęczówki, w których
odbijało się światło wpadające do pomieszczenia przez
nieszczelne zasłony. Dostrzegłam uśmiech na jego twarzy i
mimowolnie również się uśmiechnęłam.
Alvaro złożył na moich ustach pocałunek, który był tylko
wstępem do tego co miało wydarzyć się potem. Oboje chcieliśmy
się pozbyć tego bólu, który gdzieś tam siedział, w
głębi naszych serc. Dążyliśmy do wspólnego celu, jakim
było udowodnienie sobie bezgranicznej miłości, której na
drodze nie może stanąć byle błahostka. Każdy delikatny ruch i
dotyk, przybliżał nas do tego celu, wypełniając nasze serca
silnym uczuciem, nad którym nie potrafiliśmy zapanować.
Nawet nie próbowaliśmy tego robić. To uczucie było tylko
nasze.
Wiedziałam, że nigdzie indziej nie będę czuła się lepiej niż w
jego ramionach.
-Podoba mi się taki rozejm – zaśmiałam się, kiedy Alvaro
położył się obok mnie, obejmując mnie ramieniem. - Chyba musimy
się częściej kłócić, żeby potem móc się tak
godzić.
-Ja już nigdy naumyślnie cię nie zranię – pocałował mnie w
czoło, a ja znów wydałam z siebie cichy śmiech.
-Nie bój się. Ja tu jestem kobietą, a to kobiety są od
wszczynania awantur.
Byliśmy tak szczęśliwi, że nie uroniliśmy nawet jednej łezki
kiedy następnego dnia żegnaliśmy się na lotnisku. Wiedzieliśmy,
że nasze łzy były przy tym pożegnaniu zbędne. Bo czym było
zaledwie kilka miesięcy rozłąki w porównaniu do reszty
życia, które potem mogliśmy spędzić razem?
Nie mówi, że Ci nie wyszło. Rozdział jest cudowny, piękny, wspaniały...
OdpowiedzUsuńSzczególnie końcówka. < 333
Tak się cieszę, że między Dianą i Alvaro jest już wszystko dobrze, tylko zmartwiłaś mnie tym, co napisałaś pod rozdziałem. " ale jeszcze nikt nie powiedział, że i epilog będzie szczęśliwy". Już się boję tego, co wymyśliłaś, ale czekam z niecierpliwością.
Mecz przegraliśmy, ale nic straconego. Następnym razem się odegramy. ;D
PS: Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale miałam problemy z internetem.
Pozdrawiam. ;*
Tego, że epilog będzie nieszczęśliwy też nie powiedziałam :) Po tym jak Alvaro został potraktowany w El Clasico (cóż, no nie oszukujmy się, to tylko bezużyteczny wychowanek, on nie zareklamuje koszulek tak jak Bale), happy end mu się należy, ale to już zależy ode mnie :D
Usuń