26 października 2013

20. I'll keep you close to me

 Tak jak pod wpływem alkoholu widmo spędzenia mojego ostatniego wieczoru w Madrycie na imprezie, wydawało mi się wspaniałym pomysłem, tak teraz, kiedy całkowicie wytrzeźwiałam, dotarło do mnie, że to jednak nie był szczyt moich marzeń. Ostatni wieczór miałam spędzić z Alvaro, a sama myśl o tym powoduje, że oczy zachodziły mi łzami. Z całych sił zaciskałam powieki by tylko nie pozwolić im wypłynąć. Nie mogłam zepsuć Nacho jego święta. Znając Manuelę i Rositę, gdyby zobaczyły na moich policzkach łzy, zarządziłyby przerwania imprezy, a ja czułabym się z tego powodu jeszcze gorzej.
Nie miałam ochoty ani na tańce, ani na wino, które wielokrotnie podsuwano pod nos, najchętniej wróciłabym do domu i kontynuowała pakowanie się. W końcu już jutro miało mnie tu nie być.
Po jakimś czasie bezczynnego siedzenia na miękkiej sofie w jednym z rogów sali, dałam się dziewczynom wyciągnąć na parkiet. Jak już wcześniej wspomniałam, nie chciałam psuć atmosfery tego przyjęcia. To byłoby bardzo egoistyczne, a przecież mogłam trochę poudawać, że się dobrze bawię.
-Diana! Zamierzasz się dzisiaj uśmiechnąć? - spytała Rosita, próbując przekrzyczeć muzykę.
W ramach odpowiedzi zmusiłam się do wykrzywienia swoich ust. Niestety ich kąciki nie powędrowały w górę, a w zupełnie innym kierunku, tworząc dziwny grymas, imitujący uśmiech.
-Wyluzuj trochę! - dodała Manuela. - W Polsce nie będziesz miała takich melanży.
Chwilę później pod pretekstem złego samopoczucia, odeszłam od nich, chcąc wyjść na chwilę na świeże powietrze i odpocząć od tej głośnej muzyki.
-Solenizantowi to chyba tańca nie odmówisz, co? - znienacka na mojej drodze stanął Nacho, wyciągając ku mnie swoją dłoń, a ja po prostu nie potrafiłam mu odmówić.
Nawet się nie zastanawiając, bezmyślnie chwyciłam ją i chwilę później wirowałam w jego towarzystwie. Spędziłam z nim całe dwie piosenki,a w międzyczasie na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Tylko, że ten uśmiech nie był jeszcze oznaką mojego szczęścia. Niedosyt i tęsknota ściskały mnie za żołądek, a moja głowa wciąż wędrowała na boki w poszukiwaniu czegoś, o czym wiedział chyba tylko sam Bóg, bo ja sama nie chciałam się przed sobą przyznać czego tak naprawdę mi brakuje.
Nawet nie zauważyłam kiedy Nacho zakręcił mną piruet i straciłam go z zasięgu wzroku.
-Och... Diana się uśmiecha! - wrzasnął Jese, któremu wpadłam w ramiona. Przez głośną muzykę, ledwo rozróżniałam jego słowa. - Od razu się tu ładniej zrobiło!
Dałam mu kuksańca w żebra, nie przerywając tańca.
-Takie komplementy, zachowaj sobie dla Manueli – zaśmiałam się.
Przez cały ten czas nie mogłam się skupić na dobrej zabawie, którą miała mi zapewnić ta ostatnia impreza. Wciąż wodziłam wzrokiem po twarzach oświetlonych kolorowymi światełkami, które migotały, co chwilę zmieniając swoją barwę. Z każdą kolejną osobą, którą napotkał mój wzrok, ucisk w żołądku się pogłębiał, a ja miałam wrażenie jakbym za chwilę miała zwrócić ostatni zjedzony przeze mnie posiłek.
Jese chyba coś zauważył w wyrazie mojej twarzy, bo przerwał na chwilę kołysanie się w rytm piosenki i położył rękę na moim ramieniu.
-Dobrze się czujesz? - spytał nieco wystraszony.
-Nie najlepiej – odparłam, biorąc łapczywy oddech. - Chyba wyjdę na zewnątrz...
-Może lepiej cię tam zaprowadzę – zaproponował. - Jeszcze nam tu zemdlejesz.
-Poradzę sobie – uśmiechnęłam się blado i nie czekając, aż Jese zacznie zmuszać mnie do dalszych zapewnień, że nic takiego mi się nie stało, skierowałam się w stronę szklanych drzwi, prowadzących na taras.
Wyszłam na chłodne powietrze, mocno się zaciągając, jakby od tego zależało moje życie, a nie tylko dobre samopoczucie. Niestety nie było mowy o samotności. Ktoś inny również wolał znaleźć się poza zgiełkiem, który panował wewnątrz. Chłopak, który wcześniej stał oparty o balustradę, odwrócił się w moją stronę, aby sprawdzić kto zakłóca jego spokój. Wtedy dostrzegłam, że to on.
Alvaro.
Uczucie niedosytu, które towarzyszyło mi przez cały wieczór, nagle przestało istnieć, a moje serce przyspieszyło, bo to przecież jego szukałam odkąd tylko moja noga stanęła w tym lokalu. Cały czas chciałam napotkać na swojej drodze jego spojrzenie lub po prostu przypadkowo na niego wpaść, objąć i już nie puścić. Pokazać mu, że to co powiedziałam wczoraj nie było prawdą.
Przez dość długą chwilę patrzeliśmy na siebie, bez słów. Z naszych ust wydobywały się jedynie kłęby pary, które po chwili rozpływały się gdzieś w powietrzu.
-Przepraszam za wczoraj... - wymamrotałam, a on zareagował na moje słowa uśmiechem.
-Miałaś rację, a za prawdę się nie przeprasza – odparł, podchodząc nieco bliżej mnie. - Nie wiem co mam zrobić, żeby pokazać ci jak bardzo żałuję tego co zrobiłem. - położył mi dłonie na ramionach, dość niepewnie, bojąc się mojej reakcji.
A moją jedyną reakcją okazał się jedynie nieco przyspieszony, niespokojny oddech. Chociaż niespokojny jest chyba złym słowem na opisanie tego, co poczułam. Oddychałam szybciej, ale mimo to wewnątrz czułam ulgę, bo już wiedziałam, że będzie dobrze. Już nic nie mogło stanąć nam na drodze.
-Jak mogłem zwątpić w to, że mnie kochasz? - spytał sam siebie, przesuwając dłonią po moim policzku.
Nie drążyłam dłużej tego tematu, bo i po co? Chciałam o tym zapomnieć, wyciąć te dni ze swojego życia i kontynuować je tak jakby w ogóle ich nie było.
-Chodźmy stąd – mruknęłam prosto w jego usta. - Chcę spędzić ten ostatni wieczór z tobą... tylko z tobą.

Milczeliśmy całą drogę, ale nie była to tak zwana krępująca cisza. Była to cisza, która jak najbardziej mi odpowiadała. Wystarczała mi sama obecność Alvaro przy sobie, słowa były zbędne. Gdy drzwi jego mieszkania się za nami zatrzasnęły, spojrzałam w jego brązowe tęczówki, w których odbijało się światło wpadające do pomieszczenia przez nieszczelne zasłony. Dostrzegłam uśmiech na jego twarzy i mimowolnie również się uśmiechnęłam.
Alvaro złożył na moich ustach pocałunek, który był tylko wstępem do tego co miało wydarzyć się potem. Oboje chcieliśmy się pozbyć tego bólu, który gdzieś tam siedział, w głębi naszych serc. Dążyliśmy do wspólnego celu, jakim było udowodnienie sobie bezgranicznej miłości, której na drodze nie może stanąć byle błahostka. Każdy delikatny ruch i dotyk, przybliżał nas do tego celu, wypełniając nasze serca silnym uczuciem, nad którym nie potrafiliśmy zapanować. Nawet nie próbowaliśmy tego robić. To uczucie było tylko nasze.
Wiedziałam, że nigdzie indziej nie będę czuła się lepiej niż w jego ramionach.
-Podoba mi się taki rozejm – zaśmiałam się, kiedy Alvaro położył się obok mnie, obejmując mnie ramieniem. - Chyba musimy się częściej kłócić, żeby potem móc się tak godzić.
-Ja już nigdy naumyślnie cię nie zranię – pocałował mnie w czoło, a ja znów wydałam z siebie cichy śmiech.
-Nie bój się. Ja tu jestem kobietą, a to kobiety są od wszczynania awantur.

Byliśmy tak szczęśliwi, że nie uroniliśmy nawet jednej łezki kiedy następnego dnia żegnaliśmy się na lotnisku. Wiedzieliśmy, że nasze łzy były przy tym pożegnaniu zbędne. Bo czym było zaledwie kilka miesięcy rozłąki w porównaniu do reszty życia, które potem mogliśmy spędzić razem?

2 komentarze:

  1. Nie mówi, że Ci nie wyszło. Rozdział jest cudowny, piękny, wspaniały...
    Szczególnie końcówka. < 333
    Tak się cieszę, że między Dianą i Alvaro jest już wszystko dobrze, tylko zmartwiłaś mnie tym, co napisałaś pod rozdziałem. " ale jeszcze nikt nie powiedział, że i epilog będzie szczęśliwy". Już się boję tego, co wymyśliłaś, ale czekam z niecierpliwością.
    Mecz przegraliśmy, ale nic straconego. Następnym razem się odegramy. ;D
    PS: Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale miałam problemy z internetem.
    Pozdrawiam. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego, że epilog będzie nieszczęśliwy też nie powiedziałam :) Po tym jak Alvaro został potraktowany w El Clasico (cóż, no nie oszukujmy się, to tylko bezużyteczny wychowanek, on nie zareklamuje koszulek tak jak Bale), happy end mu się należy, ale to już zależy ode mnie :D

      Usuń